Spakowany zielony plecak.
I trzy siatki książek.
Ciepłe ubrania.
I koc w krowie łaty.
Czary nad dobrą pogodą.
Posprzątany dom.
Pomidory z babcinej działki.
I karton jedzenia.
Wyczekane wakacje.
Znikam.
Do mojego Czarodziejska.
Na moje ukochane Mazury.
Tam gdzie moje miejsce.
Najukochańsze.
Lubię niespodziewane zaproszenie na spotkanie z przyjaciółmi.
Nieważne, że pojawiło się kilka godzin przed wyjazdem.
Że mam tylko parę chwil by się przygotować na nie.
Zupełnie nieistotne, że będę jechać 70 km dla jednego wieczoru.
I, że przełożyliśmy nasze wyczekane wakacje o jeden dzień później.
Dla spotkania z Nimi.
Wiem, że warto.
Czasem tak mi jakoś smutno.
Zbyt wiele przykrych myśli kołacze się po głowie.
Zbyt wiele czasu poświęcam na porównania się.
Zbyt wiele wyobrażeń o innych.
Zbyt wielka idealizacja niektórych ludzi.
Poczucie niespełnionych wymagań.
Zgubione swoje miejsce.
Pretensje i żal do siebie.
I nie pomaga spacer ani kino wieczorem.
Kiedy wszystko jest takie niedopasowane.
Tak jakoś dziś źle.
Późne powroty.
Wczesne wstawanie.
Zabieganie.
Wyjazd na koncert.
Wyjazd na pokazy lotnicze.
Zaczyna mi brakować czasu.
By spokojnie posprzątać.
I spotkać się domownikami.
Poczytać i zacząć pakowanie na wakacje.
Nie ma mnie tu i teraz.
I czasem lubię moje chaotyczne dni.
Coraz chłodniejsze poranki.
I jeszcze krótsze wieczory.
Bardziej rześkie powietrze.
Zapach ogniskowego dymu.
Skoszone zboża.
Coraz więcej szeleszczących liści pod stopami.
Pierwsze kasztany.
Złociste trawy.
Snujące się mgły.
Jesień wisi w powietrzu.
Coraz bliżej.
Wyczekany deszcz.
Smugi wody na szybie.
Kojący szum spadających kropel.
Przemoknięte ogrody.
Kałuże na chodniku.
Ciepła kurteczka.
Kaloszki.
Pada.
Nierozpakowany plecak.
Nie sprzątnięty pokój.
Nie napisany artykuł.
Nie poukładane biurko.
Bałagan.
A ja zagapiam się za oknem.
Zamyślam się.
Słucham zaokiennych szeptów.
Otulam się ciepłem.
I czytam...
Telefon.
Kilka słów.
Szybkie myśli.
Pośpieszne pakowanie plecaka.
Niedokończone sprawy.
Spakowane rowery.
W biegu.
Badania do pracy Kogoś.
Wyjazd.
Na dwa dni.
Nad Biebrzę.
To był długi dzień.
Daleka podróż autem.
Wiele kilometrów przejechanych rowerem.
Mnóstwo zapisek.
I kilka zdjęć.
Dla Kogoś.
Długi powrót.
Gruba książka.
Topiony w kominku wosk.
I zmęczenie po całym dniu.
Drobne gesty.
Uśmiechy.
Ciepłe słowa.
Poczucie bliskości.
Splecione dłonie.
Swoje miejsce.
Dobrze wykonane zadanie.
Zapamiętany dzień.
Ułożone koraliki chwil.
Spokój i rytm.
Zwyczajna codzienność.
Niecodzienna zwyczajność.
Łagodność dla siebie.
Wyrozumiałość dla innych.
Szczęśliwostki.
Nawleczone na nitkę wspomnień.
Są miejsca i ludzie, gdzie czas płynie inaczej.
Gdzie smutne serce otula ciepły pled spokoju.
Gdzie wszystko ma swoje miejsce i czas.
Gdzie wszystko jest po coś.
Gdzie wszystkie myśli znajdują swoje miejsce.
Gdzie linia czasu jest łagodna.
Gdzie nie ma potrzeby zbędnych słów ani próżnych gestów.
Gdzie wszystko ma ogromną wartość.
Gdzie można dotknąć bliskość.
Gdzie zostawiam kawałeczki duszy.
Są takie małe miejsca pośród hrubieszowskich pól.
Niby powinnam mieć teraz więcej czasu.
Niby czekałam na te letnie wieczory.
Niby miałam mnóstwo planów, marzeń i chceń do zrealizowania.
Niby...
Ale nie nadążam.
Gubię chwile.
Zapominam.
Nie skupiam się.
Robię kilka rzeczy na raz, by żadnej nie skończyć.
Ciągle z czymś w tyle.
Coś niedokończone, coś nie zaczęte.
Ulatuje mi czas.
I mimo wakacji paradoksalnie mam go mniej.
Chociaż wydawałoby się, że powinno być odwrotnie.
Niespokojna.
Szukam.
Chaotycznie rozrzucam swoje myśli.
Wciąż w biegu.
Wciąż zagubiona.
Wciąż bezradna.
Wyczekany pochmurny dzień.
Z chłodnym wiatrem i lekkim powietrzem.
Wieczornym wyjściem do kina na dobry film.
Nocnymi rozmowami puszczyków.
I dobrą książką do poduszki.
Zbyt gorąco, upalnie, duszno.
Oblepiające powietrze wciska się pod ubranie.
Promienie słońca przedzierają się przez zasłonięte żaluzje.
Spocone ciało, zmęczone myśli.
Wstaję wcześnie, by chociaż chwilę cieszyć się latem.
Chodzę boso po rozgrzanych płytkach chodnika.
Nie wyłączam wiatraczka.
Sprawdzam pogodynkę.
Nie wierzę wildze w jej opowieści o deszczu.
Szukam cienia.
I czekam na babie lato.
Są ludzie, którzy nie zasługują.
Na to co ich spotyka.
Na to co im się przydarza.
Na taką codzienność w jakiej żyją.
Na osoby, które pojawiają się na ich drodze.
Na bliskich, których mają.
Są ludzie, którzy nie zasługują.
Bo nie chcą docenić.
Nie chcą cieszyć się codziennością.
Nie chcą dostrzegać szczęścia, które mają wokół siebie.
Nie chcą żyć pełnią życia.
Wolą narzekać na słońce, na deszcz, na lato, na zimę, na ludzi, na życie.
Są ludzie, którzy nie zasługują na zaczarowaną codzienność jaką mają.
Pierwszy dzień sierpnia.
O innym zapachu ziemi.
O bardziej miękkim świetle.
Z krótszym dniem.
Chłodniejszym wieczorem.
Wyczekaną paczką książek.
Rowerową wycieczką.
Długą rozmową w ulubionej knajpce.
Delikatnym łaskotaniu szczęścia.