Zgubiłam gdzieś moją zimę.
Rozpuścił się lodowy lukier.
Zniknął biały puch.
Za oknem ciężkie chmury.
Na oknie namalowane kroplami obrazy.
Przed oknem zaciekawiony pyszczek kota.
A ja czasem chciałabym się zatrzymać.
Nadrobić zaległości.
Nie myśleć o niczym.
Myśleć o wszystkim.
Zadumać się.
Uśmiechać.
Zgubić gdzieś troski.
Zasłuchać się w bliskie mi serca.
Przede mną kilka wolnych dni.
By namalować swoją bajkę.
Pokolorować swoją codzienność.
Tak wyjątkowo.
Tak po swojemu.
Kilka dni zlanych w jedną całość.
Wypełnionych nauką.
Na ostatnie egzaminy.
O których niewiele wiadomo.
Podglądam zza okna odwilż.
Słucham śpiewu sikorek.
I myślę.
Czasem pozytywnie.
Dwa długie spacery.
Jedna wizyta w bibliotece.
Dwa odcinki serialu.
Jedna książka.
Dwie pralki prania.
Jedna lista jutrzejszych zadań.
Dwa kubki herbaty.
Jedna wspólna chwila.
Dwie długie rozmowy.
Jeden zachód słońca.
Dwa - jeden.
Jeden - dwa.
Budzę się wcześnie.
Zza rogu kołdry patrzę na ptaki przy karmniku.
Ubieram się ciepło.
Wypijam kubek herbaty.
Wychodzę na długi spacer.
Weekend.
W środku tygodnia.
Trzy razy mówię dobranoc.
Trzy razy wychodzę.
Trzy razy wracam.
Nim zgaszę światło.
I zamknę drzwi.
Mija kolejna godzina.
Chociaż miało mnie już nie być.
Sobotnie popołudnie na uczelni.
Czasem zupełnie inne.
Niż bym chciała.