Kochany październiku!
Nie odchodź jeszcze.
Nie zabieraj ze sobą.
Ciepłych dni.
Jesiennego powietrza.
Kieszonek pełnych kasztanów.
Rześkich poranków.
Swoich kolorów.
Ani babiego lata.
Kochany październiku!
Nie znikaj tak szybko.
Rozpieszczaj mnie jeszcze.
Proszę, zostań.
Jeszcze trochę.
Kochany październiku!
Ostatni weekend października.
Temperatura przekracza dwadzieścia stopni.
Spaceruję boso po chodniku.
Wynoszę pościel na słońce.
Otwieram na oścież balkon.
Głęboko oddycham ciepłym powietrzem.
Jest cudnie!
Drugi krok.
Wcale nie łatwiejszy niż pierwszy.
Wymagał więcej odwagi.
Będzie jeszcze jeden, kolejny, następny.
Chaotyczny marsz.
Nowa ścieżka dla moich stóp.
Niepewność kolejnych wydarzeń.
I gdzieś tam pod skórą ukryty lęk.
Pytania i wątpliwości.
A co jeśli...?
Smutek.
Radość.
Złość.
Szczęście.
Samotność.
Niezrozumienia.
Ciepło.
Nadzieja.
Naiwność.
Bliskość.
Ułuda.
Zawiedzenie.
Beztroska.
Uśmiech.
Łzy.
Żal.
I pęknięte serce.
Mimo wszystko smutny bilans ostatnich dni.
Troski, stres, problemy.
Ukryte gdzieś głęboko.
Czasem wyglądają zza rąbka pozytywnych myśli i uśmiechniętej twarzy.
Czasem mobilizują do działania.
Choć pierwszy krok to początek długiej drogi.
Dziś tak było.
I trochę się boję jak będzie dalej...
Dziś, zamknięte w licznych garstkach.
Garść wspólnych chwil i drobnych gestów.
Garść słońca i bezchmurnego nieba.
Garść jabłek i drewnianych skrzynek, już ostatnia w tym roku.
Garść orzechów i winogronowych liści.
Garść wiśniowych patyczków i ziemniaków w różowej skórce.
Stary garnek z dziurką.
Ognisko pachnące chwastami.
Dym snujący się przy ziemi.
I pieczone kartofle parzące palce.
Rozmowy i wspólne zmęczenie.
Młodość i starość przeplecione warkoczem wspólnych chwil.
Bliskość.
Mała garść mojego życia.
Jest inaczej, kiedy mam tyle wolnego czasu.
Chociaż każdy dzień jest wypełniony drobnymi czynnościami.
Jest inaczej, kiedy nie muszę być na uczelni.
Kiedy moje wakacje trwają do listopada.
I kiedy mogę w pełni cieszyć się jesienią.
Dobrze mi z tym.
Lubię patrzeć jak zasypia sad.
Jak zbieramy czerwone jabłka.
Jak układamy je w drewnianych skrzynkach.
Jak żółcą się liście.
Jak chrupią pod stopami zapomniane orzechy.
Jak opadają ulęgnięte gruszki.
Lubię wyrywać zasuszone cynie, koper, fasolę i nadgniłe krzaczki pomidorów.
Lubię grabić liście i napychać nimi kieszonki.
Lubię duszący zapach ogniska z dymem ciężkim od palonych chwastów.
I gorące ziemniaki parzące dłonie.
Lubię czuć snujący się zapach jesieni.
I ciepło kaflowej kuchni.
Lubię być gdy zasypia sad.
Tak jak dziś.
Rozpakowuję plecak.
Nastawiam kolejne pranie.
Oddaję książki do biblioteki.
Wycieram kurz.
Odkurzam dywany.
Przeglądam internet.
Idę do herbaciarni i księgarni.
Spaceruję w ulubionych miejscach.
Nadrabiam wyjazdowe zaległości, tak jest dobrze.
Już wszystko jest na swoich miejscach.
Wróciłam.
Pożegnanie.
Z szepczącą wodą, spadającymi kasztanami, szelestem kolorowych liści.
Z rykowiskiem, puszczykami i klangorem żurawi.
Przelotami gęsi, świergotem jaskółek i mnóstwem grzybów.
Kilka spotkań, długich spacerów, łagodne rozmowy przy zielonej herbacie.
Czytane książki i gazety,rozwiązywane krzyżówki na które brak czasu.
Przepłynięte godziny na żaglach.
Trochę deszczu, trochę słońca, trochę mgły, trochę gwiazd.
Mnóstwo dobrej i pozytywnej energii.
Spokój, cisza i pewność każdego dnia.
Magic hour.
Ukochany port.
Niecodzienne spotkanie.
Wspólne wyciąganie łódki, krótkie gesty i przyjazne słowa, wspólna praca.
Było tak dobrze.
Kilka godzin w samochodzie.
Dłoń spleciona w dłoni.
Ciepłe okna.
Kuchnia pachnąca pomidorową.
Kojące gesty i słowa.
Dom.
Jak dobrze tu wrócić.