Kończy się pachnący lipami i ciepłem miesiąc.
Upalne i gorące dni.
Ciepłe wieczory sprzyjają zamyśleniom.
Przedsenne spacery pełne marzeń i planów.
Długie rozmowy pośród cykających świerszczy.
Wsłuchuję się w otaczający świat.
Otulam się miękkim światłem.
I wdycham lepki zapach babiego lata.
Zbieram okruszki dnia.
Do dziurawej kieszonki wspomnień.
Koloruję myśli.
Oddycham chłodnym powietrzem nocy.
Tulę rozbiegane serca.
Łapię chwilę oddechu.
Po zabieganych dniach.
Porządkuję resztki chaosu.
Układam słodko - kwaśne myśli.
Nie myślę, nie planuję.
Piję herbatę.
Czytam książki.
Zasypiam zbyt wcześnie.
Pryzmat.
Przez który latami patrzyłam na pewne osoby.
Zaskakujące jak ktoś może się zmienić.
Albo można zmienić o kimś zdanie.
Z pozytywnego na negatywne.
Z negatywnego na pozytywne.
Na przestrzeni kilku lat znajomości, bliskości.
Jak wiele można dostrzec.
I jak wiele można sobie uświadomić.
Jak duży poczuć zawód, że ktoś nie jest taki.
I radość, że ktoś jednak jest inny.
Jak wiele prostych, codziennych spraw może nakreślić daną osobę.
Dziwne, kiedy powoli dojrzewam do tego, że ktoś kogo miałam za takiego idealnego, wspaniałego, godnego naśladowania; ktoś komu zazdrościłam pięknego życia i niezwykłej codzienności - okazuje się, że żyje tylko w mojej wyobraźni.
Że wpycham w ramy własnych marzeń i nadziei osobę, która na to nie zasługiwała.
Że sama stworzyłam pewien ideał, z którym się porównuję, szukając namiastki siebie i swojego czarodziejskiego życia.
Rzeczywistość jest inna, choć ja wciąż wierzę w tą fantazję.
Uwierające uczucie, kiedy zdaję sobie z tego sprawę.
Huk spadających pryzmatów.
Rozbite szkło wyobrażeń.
Kilka dni w ukochanym miejscu.
Kilka mazurskich wspomnień.
Kilka zdjęć.
Kilka zapisanych chwil.
Kilka kwiatów lipy, w słoiczku zamknięte.
Kilka długich spacerów.
Kilka przeczytanych książek.
Kilka wolnych myśli.
Kilka pięknych widoków.
Kilka szczypt spokoju.
Kilka kroków.
Kilka okruszków zmyślonego czasu.