Czasem chciałoby się.
Zamazać dobrze znane.
Wydeptane ścieżki.
I namalować.
Własną mapę.
Bo taka jestem niedopasowana.
Do swoich myśli.
Do cudzych oczekiwań.
Do ścieżek życia.
Do kolorów baśni.
Wrakowatość, obojętność i zmęczenie.
Emocji, myśli, słów.
Wewnątrz mnie.
Chciałabym razem z Tobą.
Puszczać latawce naszych myśli.
Z leniwą nitką uczepioną naszych dłoni.
I czerwoną kokardką.
Przeciw złym urokom.
Budzi mnie szarość dnia.
Zmarznięta stopa, która uciekał spod kołdry.
I stukot maleńkich dzióbków w okno.
Odpycham nogą natrętne wspomnienia.
Luźno zamyślona.
Kołyszę w dłoniach wszechświat.
Listopad to szczelina.
Między jesienią a zimą.
Zgubiony czas i oczekiwanie.
Że wyschnięte emocje.
Spadną jak barwne liście.
Na to, że wszystko się zabliźni.
Ściśnięte grudniowym mrozem.
Aura wisielców.
Listopadowa chandra.
Krótkich dni.
W listopadzie.
Otwierają się.
Przejścia.
Pod nogami świat pęka na pół.
Stąpam między krawędziami.
Kalecząc stopy.
Chciałabym nieśmiało.
Dotknąć Twojego serca.
Schować w swojej dłoni.
Nieść je w plecaku.
Słysząc jak bije.
"Spokojne przechodzenie jesieni w zimę wcale nie jest przykrym okresem. Zabezpiecza się wtedy różne rzeczy, gromadzi się i chowa jak największą ilość zapasów. Przyjemnie jest zebrać wszystko, co się ma, tuż przy sobie, możliwie najbliżej, zmagazynować swoje ciepło i myśli i skryć się w głębokiej dziurze, w samiuśkim środku, tam gdzie bezpiecznie, gdzie można bronić tego, co ważne i cenne, i swoje własne. A potem niech sobie sztormy, ziąb i ciemności przychodzą, kiedy chcą. Niech się tłuką o ściany szukając po omacku wejścia, i tak go nie znajdą, bo wszystko jest zamknięte, a w środku siedzi ten, kto był przezorny, siedzi i śmieje się, zadowolony z ciepła i samotności."
Tove Jansson - Dolina Muminków w listopadzie
Jesienią.
Pokochałam je.
Bardziej.
Chciałabym móc cofnąć czas.
Przesunąć wskazówki.
Nie tylko na zegarze.
Jesienią.
Jestem.
Bardziej.
Jadę ostatni raz.
Tej jesieni.
By.
Ukryć łódkę.
Ukołysać drzewa.
Utulić jeziora.
Do snu.
Zbyt przytłaczająca.
Zbyt głośna.
Zbyt obca.
Zbyt sztuczna.
Zbyt wymowna.
Paradoksalnie i kolejno.
Lubię myć okna.
Prać firanki.
Wdychać świeży zapach.
Wyglądać przez szyby.
Bo świat wydaje się.
Jakoś bardziej czysty.
Idealna pustka jezior.
Bełkot białych żagli.
Kolorowość spadających liści.
Kruchość łapanej równowagi.
Złożone zielone skrzydła.
Płytkie oddechy czasu.
Szelestoszmer powietrza.
Duchy minionych chwil.
Życie zamknięte w dłoniach.
Myśli roztrzepane we mgle.
Okrągły księżyc nie mogący spaść.
Kojąca cisza.
Kieszenie wypchane sobą.
Krótkie rozmowy.
Szorstkość tulonej kory.
Kanciastość dotyku dłoni.
Bezbrzeżność czasu.
Samotność.
Potrzebna.
Niedoskwierająca.
Mazurskość mojego serca.
Mgnienie oka.
Trzymałam Twoją dłoń.
Krócej niż wydech.
Głaskałam Twoje długie uszka.
Mniej niż zamknięcie powiek.
Nie ma Ciebie.
Krócej niż uderzenie serca.
Nie ma Ciebie.
Krócej niż wdech.
Zostałam z dłońmi pełnymi wiatru.
Mniej niż oddech.
Dwa serca.
Siwa nić czasu.
Srebrne nożyczki.
Cięcie.
Dni zapełnione.
Kamyczkowo uwierającą.
Bolesną tęsknotą.
Za moim ukochanym.
Mazurskim światem.
Zrywam, dryluję, piekę.
Nie wiem już którą, ulubioną.
Galette ze śliwkami.
Dlaczego niektórym osobom.
Parę zwykłych słów.
"Spotkajmy się u Was."
"Zapraszamy na/w/do..."
"Tęsknię..."
"Przyjedźcie, proszę..."
"Może to my przyjedziemy..."
Nie chce przejść przez gardło?
Nigdy.
Tak łatwo jest narzekać.
Bo dzieci.
Bo psy.
Bo starość.
Bo życie.
Bo nie chce się.
Bo mam swój plan.
Bo mi się należy.
Bo chcę tak jak ja chcę.
Bo Ty masz się dostosować.
Bo ja, ja, ja.
Bo muszę...
Naprawdę?
Musisz?