Pozostawiam za sobą dzisiejszy dzień.
Monotonia przeplatana deszczem i ciepłymi gestami.
Pachnąca mokrą wiosną i gorącymi muffinkami.
Przyjemnością, chwilowym spokojem i melancholią.
Czekam jutra, ważnego dla Niego...
Czasem towarzyszy mi niepokój.
Tego co mnie czeka, co muszę załatwić, gdzie pójść, co powiedzieć.
I chociaż są to najzwyklejsze sprawy, to czasem jednak pojawia się lęk.
Chociaż sama nie wiem dlaczego.
Jak dzisiaj.
Dziś otwieram szeroko okno i wpuszczam wiosnę.
Sprzątam szafki w kuchni i gotuję mieszankę kasz z warzywami.
Podsłuchuję plotki kawek, które wpadły podkraść suszący się chleb.
Zagapiam się na zachodzące słońce.
Otulam się spokojem.
Szukam równowagi.
Zza kurtyny białych śnieżynek oglądam świat.
Buty ślizgają się na resztkach lodowych chodników.
Przedłużająca się zima sprawia, że tęsknię za kolorami.
Ciągły brak słońca, a ja cierpię na niedobór witaminy "S".
Ilość nagromadzonego smutku jest ogromna i nawet nie trzeba go pielęgnować - sam rośnie.
Na pocieszenie sadzę kolejne cebulki na szczypiorek i wysiewam paczkę rzeżuchy.
Bo 60 sekund smutku, to jedna minuta radości, której nie odzyskam.
Więc...
Dość już!