Coraz chłodniej, kiedy rankiem przemykam na przystanek. Otulam się ciepłą kolorową chustką. Zziębnięte dłonie chowam do kieszonek. Stukot moich obcasów i miedziany dywan z liści. Samotny kasztan leżący przy krawężniku. Szmer skąpo ubranych gałązek drzew. Chłodne promienie świeżo obudzonego słońca. Obłoczki pary w otoczeniu ciepłych słów. Wciąż jeszcze jesień. Nadal w kolorach.
Cisza. Brakuje mi jej. Każdego dnia docierają do mnie hałasy, których nie potrzebuję, które mnie męczą, które mnie drażnią,i na które nie mam wpływu. Męczą mnie dźwięki maszyn do układania kostki brukowej, które codziennie słyszę za oknem, męczy mnie szum na uczelni, męczą mnie codzienne dźwięki miasta. Brakuje mi ciszy, jej cichutkiej, kojącej melodii, spokoju, równego rytmu. Zamykam oczy i przenoszę się na ciepłe, jesienne łąki i lasy szukając delikatnych brzmień tych mikrokosmosów i zanurzając się w upragnioną ciszę.